Pierwszy tydzień wykładów w Akdeniz minął jak mrugnięcie okiem

Poniedziałek: Pierwsza lekcja Human Resources Management i to od razu z głównym jakimś tam koordynatorem fakultetu turystyki. Facet miły, myślę, że dobrze będzie się nam układała nauka. Od razu zaostrzył apetyty, kiedy powiedział, że może odwiedzimy jakich hotel 5* i jakieś restauracje, żeby zobaczyć jak wygląda zarządzanie hotelem od środka. Niestety humory nam się zepsuły, kiedy powiedział, że musimy przygotować seminarium na 25 stron i podczas jednej godziny przedstawić je w klasie. Przecież to jak mały licencjat! Ale dla Turków taka liczba stron jest czymś normalnym. Może uda nam się wynegocjować krótszy tekst, bo nie chcę spędzić Erasmusa tylko na nauce. Po południu miałam niemiecki dla początkujących. Problem w tym, że są to zajęcia po turecku. Ale miałam szczęście. Nauczycielka (BTW bardzo miła kobieta) na szczęście zna angielski. Poza tym poznałam w klasie Ferę (dziewczynę, która przeprowadziła się z Azerbejdżanu do Turcji) mówiącą dobrze po angielsku, dlatego też mi łatwiej, Zawsze pytam się jej jak czegoś nie rozumiem. I nawet ona zaczęła mówić z nauczycielką po angielsku. Jest z Azerbejdżanu, ale nie gadamy po rusku. Zawsze myślałam, że ludzie gadają tam po rosyjsku :p. Okazuję się, że azerski jest bardzo podobny do tureckiego. Poza tym strasznie mylę angielski z niemieckim. Zamiast "er" mówię "he" i jeszcze do tego dochodzi rosyjski (zamiast "ja" - "da"). Za dużo tych języków, muszę przywyknąć.
Wtorek: We wtorek miałam mieć zajęcia z żeglarstwa. Znaczy miałm mieć, bo jak spotkaliśmy koordynatora ze sportu powiedział nam, że dzisiaj nie ma żadnych zajęć, bo trenuje drużyna narodowa. Na Hospitality Management nauczyciel nie przyszedł. Na razie ten kurs wyrzuciłam ze swojego Learning Agreement, chociaż podobno wykładowca fajny. Zobaczymy, na zmiany mam czas do końca października. Wieczorem, oczywiście, spotkanko w Meltem Park - nasze ulubione miejsce na piwo i pogawędkę.
Środa: Tourism Information Systems - nauczyciel owszem przyszedł, ale tylko po to, żeby powiedzieć, że źle się czuję i dzisiaj zajęć nie będzie. Cóż, przynajmniej przyszedł. Potem po czterech godzinach czekania poszłam na niemiecki, a reszta na Performance Management (także przeze mnie odrzucone, bo podobno nauczyciel najgorszy). Myślę, że mają ze mnie niezły ubaw na niemieckim. Rozumiem słowa jak Aleksandra, Polonya, Erasmus i wiem, że gadają o mnie, ale czuję się dosłownie "jak na tureckim kazaniu", bo nie mam pojęcia o czym gadają! Po jakimś długim tureckim monologu, nauczycielka spytała mnie "Aleksandra you get it?". Popatrzyłam się na nią "Tak, jasne", ale nie powiedziałam nic. Jak tłumaczyła słowa (oczywiście po turecku), powiedziała do mnie, żebym w domu sprawdziła w słowniku. W końcu stwierdziła "You must learn Turkish", ale nie wiem czy mi starczy czasu. Na razie znam najpotrzebniejsze słowa: liczby, zwroty grzecznościowe, produkty spożywcze. Turecki jest trudnym językiem, tyle powiem. Ale i tak myślę, że jestem na dobrej pozycji, bo pewnie bardziej przymknie na mnie oko podczas zaliczenia.
W domu miałam długą konwersację z Selcukiem i Tanerem odnośnie cen wynajmu pokoju. Mi tam odpowiada płacenie 250 TL za pokój z balkonem łącznie z rachunkami (zimą tylko za prąd jakieś 10 TL). Takie ceny w Polsce są niemożliwe. Trzy dziewczyny z Polski wynajmują ładny apartament z Portugalczykiem za 1000 TL plus rachunki. Ale nie mają takiego sympatycznego współmieszkańca, ha! :) W sumie wychodzę na prostą.
Czwartek: Pierwsze zajęcia Introduction to business i od razu powiało nudą. Narzucili nam ten przedmiot, ponieważ nie otworzyli Organisation and Management. Jakieś tam 100 punktów mamy zdobyć, ale najlepsze jest to, że po angielsku mówię lepiej niż wykładowca :D. I ma taki dziwny, śmieszny akcent :p. Czuję, że też nie będzie problemu z nim. Kolejne zajęcia Strategic Management się nie odbyły, ale to jak już pisałam normalne w Turcji, że bez żadnego wyjaśnienia po prostu Erasmusowców się olewa. No i jeszcze miałam mieć zajęcia z nurkowania, ale nie wiem czy się odbyły, bo po prostu nie poszłam. W międzyczasie chodzimy do uczelnianej stołówki. Niestety za każdym razem musimy czekać w długiej kolejce. A potem jeszcze w kolejnej po wydanie żarcia, i kolejnej po zwrot naczyń. Wszędzie kolejki! Jesteśmy też na straconej pozycji, bo nie mamy jeszcze karty studenckiej, dlatego lunch kosztuję nas 4,5 TL zamiast 2. A kuchnia tam nie jest taka zła. Codziennie inna, klasycznie turecka, każdego dnia z innym przysmakiem (raz owoc, raz ayran, lody czy ciastko). Gdyby tylko nie to marnotrawstwo czasu!! Grr :/
No i jeszcze byłam na kolorowym, tureckim bazarze. Największym w Meltem, tylko w czwartki!!!!! Ale o tym już w kolejnym poście :D

Komentarze

Popularne posty