Pilotaż - pierwsze kroki
Pracując zeszłą wiosnę jako pilotka wycieczek miałam szansę zwiedzić kawałek Polski. Biuro, z którym współpracowałam znajdowało się w Gdańsku, dlatego najwięcej wycieczek miałam w jego okolicy. Z nowych miejsc udało mi się odwiedzić m.in.: Toruń, Biskupin i Gniezno, Skansen w Olsztynku czy Sejm w Warszawie :o. Zdjęć nie mam, ale za to dużo wspomnień...
Toruń - to była moja pierwsza pilotażowa wycieczka. Dzieci z trzeciej klasy podstawówki, panie bardzo miłe, fajny kierowca i piękne miasto (pierwszy raz byłam w Toruniu). Przyjechaliśmy trochę za wcześnie, więc żeby dzieci się nie nudziły zabrałam ich najpierw na stoisko z pamiątkami (trochę kiepski pomysł na początek, lepiej czas na zakupy organizować na koniec, bo dzieci później chodzą z tym wszystkim, ale musiałam jakoś zapełnić czas). Potem poszliśmy do Muzeum Piernika - świetne miejsce, zorganizowane z myślą o dzieciach, ale i dorośli będą się dobrze bawić. Następnie była wizyta w Planetarium, z którego nie skorzystałam (żałuję, ale odbiłam sobie potem w warszawskim Koperniku). W czasie, gdy wycieczka była na seansie, ja poszłam się przejść po Rynku (kurde, muszę znowu odwiedzić Toruń!). Wyjazd zakończył się wizytą w Muzeum Papiernictwa. Dzieci miały okazję poznać historię druku i zrobić swój własny papier. Jadąc tam (ciężki, nieoznaczony dojazd) prawie wjechała w nas ciężarówka z drewnem! Ale ogólnie pierwszy pilotażowy wyjazd był udany.
Problem pojawił się następnego dnia, kiedy miałam pilotować wycieczkę Szlakiem Piastowskim. Pobudka przed 5.00 po wczorajszym powrocie o 23.00 - masakra. Nie dogadywałam się z dziećmi i z nauczycielkami, stałam cały czas z boku, przysypiałam w autokarze. Ale zadowolona byłam, że zobaczyłam Biskupin i Katedrę Gnieźnieńską. Tylko potem wpłynęła na mnie skarga. Cóż, tak czasami wyglądają początki...
Bo potem już było lepiej. Bardzo fajnie udały się wycieczka na mini-golf, do gospodarstwa agroturystycznego na Kaszubach, na dwudniowe Mazury, zamek w Gniewie (trochę gorzej do Sarbska - ale nauczycielka chciała, żebym była wszystkim, a przecież sama w jakimś celu tam jedzie), no i moje dwie flagowe do Warszawy. Jako, że znam to miasto bardzo dobrze, przypadł mi tam pilotaż dwu- i trzydniowy. Podczas dwudniowej wizyty najbardziej zapamiętałam wizytę w Sejmie - spacer po korytarzach i widok na salę sejmową, tak dobrze znane z telewizji. Stanowisko dziennikarzy jest obstawione przez dziennikarzy cały czas, a Hoffman i Błaszczak powinni zamieszkać tam chyba na stałe ;). Wydarzeniem była wizyta w gabinecie marszałka i zdjęcie z Oleksym. Podczas tej wycieczki odwiedziliśmy również Centrum Kopernika (standard), Muzeum Powstania Warszawskiego i przeszliśmy się z przewodnikiem po Starówce.
W dużo więcej atrakcji obfitowała wycieczka trzydniowa. Nie byliśmy w Sejmie, ale wjechaliśmy na 30 piętro Pałacu Kultury, byliśmy w Łazienkach, Ogrodach Biblioteki Uniwersyteckiej, Powązkach, mieliśmy czas wolny w parku linowym, mega tour po Starówce i to wszystko udało się zmieścić w napięty grafik. Ta wycieczka naprawdę sprawdziła mnie jako pilotkę i organizatorkę. Wyszło nieźle, bo każdy punkt został zrealizowany (nawet te nieszczęsne Powązki). Ale najlepszy w tej wycieczce był kierowca. Powodzenie moje i tej wycieczki to duża zasługa jego. Zawsze optymista, zaczytany w rosyjskiej literaturze, właściciel firmy przewozowej - poopowiadał mi trochę o swoich podróżach, pracy, autokarach, pokazał "kanciapę" kierowcy, barek, miejsce otwierania drzwi przednich (teoretycznie każdy może wejść). No i byłam świadkiem stłuczki, kiedy inna ciężarówka w nas uderzyła. Na szczęście dzieci nie było w środku, ale było ostro, kiedy kierowca z kamerką biegł za sprawcą!
Wspomniałam wcześniej o wyjeździe na Mazury. Tak się złożyło, że był to wyjazd w okolice Mrągowa, dwudniowy. Pierwszy dzień - Św. Lipka, Kadzidłowo i Ryn. Drugi dzień - Hotel Gołębiewski :p i skansen w Ostródzie. Ale mi ta wycieczka wrażeń dostarczyła - najwięcej ze wszystkich! Podczas pobytu w Św. Lipce podeszła do mnie nauczycielka i powiedziała, że jedno dziecko leży koło autokaru na trawie, całe sine, a druga nauczycielka trzyma jej nogi uniesione do góry. Pojechaliśmy do szpitala w Mrągowie. Okazało się, że zatrucie. Powody były najprawdopodobniej dwa. Na pewno pierwszy - złe śniadanie rano (to były dzieci z drugiej klasy podstawówki!), no i dołożyć się do tego mogła nasza szybka jazda pod koniec na mazurskich zakrętach, żeby zdążyć na ostatni koncert organów (p.s. zdążyliśmy ledwo). Potem musiałam nadrabiać czas w Kadzidłowie i wracając zahaczyć o Mrągowo, żeby odebrać nauczycielkę, która została z dzieckiem (już nie brało udziału w wycieczce). Pobyt na zamku w Rynie bardzo mi się podobał. Dzieci przebrały się (chociaż trochę marudziły) i oprowadzał nas przewodnik wystylizowany na Krzyżaka (miejski nauczyciel historii). Maluchy trochę się bały opowieści o duchu Anny. A sam zamek świetny, kiedyś o nim więcej napiszę. I tak nadszedł wieczór, który był okropny. Najpierw był problem z rozdysponowaniem pokoi (to był mój debiutancki kwaterunek) i finalnie spałam poza pensjonatem. Gdy poszłam na miejsce, wymęczona po tym dniu i zaczęłam się szykować do zasłużonego odpoczynku, zadzwonił telefon. Był to właściciel pensjonatu. Powiedział, żebym jak najszybciej tam wróciła i wezwała karetkę. Nogi się prawie pode mną ugięły. Kolejne dziecko źle się poczuło i nauczycieli postanowiły dmuchać na zimne. Dlatego jedna z nich pojechała z dziewczynką na badania do Giżycka (jedno dziecko w jednym szpitalu, drugie w drugim - pomyślałam), ale na szczęście okazało się, że to nic poważnego i wróciły po północy.
Podsumowanie. Praca pilota jest strasznie trudna, bo trzeba być wszystkim, wiedzieć wszystko, robić wszystko, być wszędzie i dla każdego. Problemem dla mnie był brak snu, ponieważ wracałam do Gdyni późno i następnego dnia rano już musiałam znowu gdzieś jechać. Nie lubiłam też bycia animatorem (zabawiać w autokarze, wymyślać konkursy i mieć przyklejony uśmiech na twarzy), za to odpowiadało mi bardzo bycie organizatorem, pilnowanie czasu i drogi, kupno biletów. No niezła to była przygoda, a teraz chciałabym pojeździć za granicę na wahadła, albo z drugim pilotem. Myślę, że to nie był mój koniec z pilotażem.
Toruń - to była moja pierwsza pilotażowa wycieczka. Dzieci z trzeciej klasy podstawówki, panie bardzo miłe, fajny kierowca i piękne miasto (pierwszy raz byłam w Toruniu). Przyjechaliśmy trochę za wcześnie, więc żeby dzieci się nie nudziły zabrałam ich najpierw na stoisko z pamiątkami (trochę kiepski pomysł na początek, lepiej czas na zakupy organizować na koniec, bo dzieci później chodzą z tym wszystkim, ale musiałam jakoś zapełnić czas). Potem poszliśmy do Muzeum Piernika - świetne miejsce, zorganizowane z myślą o dzieciach, ale i dorośli będą się dobrze bawić. Następnie była wizyta w Planetarium, z którego nie skorzystałam (żałuję, ale odbiłam sobie potem w warszawskim Koperniku). W czasie, gdy wycieczka była na seansie, ja poszłam się przejść po Rynku (kurde, muszę znowu odwiedzić Toruń!). Wyjazd zakończył się wizytą w Muzeum Papiernictwa. Dzieci miały okazję poznać historię druku i zrobić swój własny papier. Jadąc tam (ciężki, nieoznaczony dojazd) prawie wjechała w nas ciężarówka z drewnem! Ale ogólnie pierwszy pilotażowy wyjazd był udany.
Problem pojawił się następnego dnia, kiedy miałam pilotować wycieczkę Szlakiem Piastowskim. Pobudka przed 5.00 po wczorajszym powrocie o 23.00 - masakra. Nie dogadywałam się z dziećmi i z nauczycielkami, stałam cały czas z boku, przysypiałam w autokarze. Ale zadowolona byłam, że zobaczyłam Biskupin i Katedrę Gnieźnieńską. Tylko potem wpłynęła na mnie skarga. Cóż, tak czasami wyglądają początki...
Bo potem już było lepiej. Bardzo fajnie udały się wycieczka na mini-golf, do gospodarstwa agroturystycznego na Kaszubach, na dwudniowe Mazury, zamek w Gniewie (trochę gorzej do Sarbska - ale nauczycielka chciała, żebym była wszystkim, a przecież sama w jakimś celu tam jedzie), no i moje dwie flagowe do Warszawy. Jako, że znam to miasto bardzo dobrze, przypadł mi tam pilotaż dwu- i trzydniowy. Podczas dwudniowej wizyty najbardziej zapamiętałam wizytę w Sejmie - spacer po korytarzach i widok na salę sejmową, tak dobrze znane z telewizji. Stanowisko dziennikarzy jest obstawione przez dziennikarzy cały czas, a Hoffman i Błaszczak powinni zamieszkać tam chyba na stałe ;). Wydarzeniem była wizyta w gabinecie marszałka i zdjęcie z Oleksym. Podczas tej wycieczki odwiedziliśmy również Centrum Kopernika (standard), Muzeum Powstania Warszawskiego i przeszliśmy się z przewodnikiem po Starówce.
W dużo więcej atrakcji obfitowała wycieczka trzydniowa. Nie byliśmy w Sejmie, ale wjechaliśmy na 30 piętro Pałacu Kultury, byliśmy w Łazienkach, Ogrodach Biblioteki Uniwersyteckiej, Powązkach, mieliśmy czas wolny w parku linowym, mega tour po Starówce i to wszystko udało się zmieścić w napięty grafik. Ta wycieczka naprawdę sprawdziła mnie jako pilotkę i organizatorkę. Wyszło nieźle, bo każdy punkt został zrealizowany (nawet te nieszczęsne Powązki). Ale najlepszy w tej wycieczce był kierowca. Powodzenie moje i tej wycieczki to duża zasługa jego. Zawsze optymista, zaczytany w rosyjskiej literaturze, właściciel firmy przewozowej - poopowiadał mi trochę o swoich podróżach, pracy, autokarach, pokazał "kanciapę" kierowcy, barek, miejsce otwierania drzwi przednich (teoretycznie każdy może wejść). No i byłam świadkiem stłuczki, kiedy inna ciężarówka w nas uderzyła. Na szczęście dzieci nie było w środku, ale było ostro, kiedy kierowca z kamerką biegł za sprawcą!
Wspomniałam wcześniej o wyjeździe na Mazury. Tak się złożyło, że był to wyjazd w okolice Mrągowa, dwudniowy. Pierwszy dzień - Św. Lipka, Kadzidłowo i Ryn. Drugi dzień - Hotel Gołębiewski :p i skansen w Ostródzie. Ale mi ta wycieczka wrażeń dostarczyła - najwięcej ze wszystkich! Podczas pobytu w Św. Lipce podeszła do mnie nauczycielka i powiedziała, że jedno dziecko leży koło autokaru na trawie, całe sine, a druga nauczycielka trzyma jej nogi uniesione do góry. Pojechaliśmy do szpitala w Mrągowie. Okazało się, że zatrucie. Powody były najprawdopodobniej dwa. Na pewno pierwszy - złe śniadanie rano (to były dzieci z drugiej klasy podstawówki!), no i dołożyć się do tego mogła nasza szybka jazda pod koniec na mazurskich zakrętach, żeby zdążyć na ostatni koncert organów (p.s. zdążyliśmy ledwo). Potem musiałam nadrabiać czas w Kadzidłowie i wracając zahaczyć o Mrągowo, żeby odebrać nauczycielkę, która została z dzieckiem (już nie brało udziału w wycieczce). Pobyt na zamku w Rynie bardzo mi się podobał. Dzieci przebrały się (chociaż trochę marudziły) i oprowadzał nas przewodnik wystylizowany na Krzyżaka (miejski nauczyciel historii). Maluchy trochę się bały opowieści o duchu Anny. A sam zamek świetny, kiedyś o nim więcej napiszę. I tak nadszedł wieczór, który był okropny. Najpierw był problem z rozdysponowaniem pokoi (to był mój debiutancki kwaterunek) i finalnie spałam poza pensjonatem. Gdy poszłam na miejsce, wymęczona po tym dniu i zaczęłam się szykować do zasłużonego odpoczynku, zadzwonił telefon. Był to właściciel pensjonatu. Powiedział, żebym jak najszybciej tam wróciła i wezwała karetkę. Nogi się prawie pode mną ugięły. Kolejne dziecko źle się poczuło i nauczycieli postanowiły dmuchać na zimne. Dlatego jedna z nich pojechała z dziewczynką na badania do Giżycka (jedno dziecko w jednym szpitalu, drugie w drugim - pomyślałam), ale na szczęście okazało się, że to nic poważnego i wróciły po północy.
Podsumowanie. Praca pilota jest strasznie trudna, bo trzeba być wszystkim, wiedzieć wszystko, robić wszystko, być wszędzie i dla każdego. Problemem dla mnie był brak snu, ponieważ wracałam do Gdyni późno i następnego dnia rano już musiałam znowu gdzieś jechać. Nie lubiłam też bycia animatorem (zabawiać w autokarze, wymyślać konkursy i mieć przyklejony uśmiech na twarzy), za to odpowiadało mi bardzo bycie organizatorem, pilnowanie czasu i drogi, kupno biletów. No niezła to była przygoda, a teraz chciałabym pojeździć za granicę na wahadła, albo z drugim pilotem. Myślę, że to nie był mój koniec z pilotażem.
Komentarze
Prześlij komentarz