Tydzień w Turcji za mną - prawie wszystkie formalności też..
Wyrobiłam sobie dzisiaj dwie karty. Jedną za 15 lirów uprawniającą do darmowych wejść do prawie wszystkich atrakcji turystycznych nw Turcji (np. Kapadocja, Asspendos, wszelkie muzea, itd.). Niestety nie wszyscy mogą ją wyrobić, tylko studenci tureckich uczelni (i cieszy mnie, że jestem jedną z tych uprzywilejowanych osób ;). A to duża okazja, bo za zwykłe wejście płaci się zwykle 20? 30 lirów? Coś takiego.
Poza tym za 10 lirów kupiłam kartę na transport miejski. W Antalyi jeden przejazd zwykły kosztuje ok. 1,5 lira, a moją mam doładowaną na 10 przejazdów za kolejne 10 lirów, w tym jeśli korzystam w ciągu godziny z transportu miejskiego to jeżdżę za darmo. Zawsze o złotówkę mniej.
A tak poza tym dzień spędzony nie gdzie indziej, ale na plaży. Jako że bilet na komunikację można kupić tylko w dzielnicy Lara, poszliśmy na tamtejszą plażę - Lara Beach. Jest to jedyna piaszczysta plaża w Antalyi. Na początku nie lubiłam Konyati Beach - kamienistej, ciągnącej się na kilkanaście kilometrów, oddalonej ok. 25 minut piechotą od mojego mieszkania. Ale leżąc w piasku, gdzie jego drobiny masz później na prawie każdym kawałku ciała i ubrania, zatęskniłam za plażą w Meltem. Jak to powiedział mój kolega Turek: "Lara Beach jest zwykle tylko na jeden raz, żeby zobaczyć i wrócić". No nie wspomnę już, że z wody skutecznie wygoniły mnie kąsające ryby. Gryzły mocno skubane, i to do krwi! Auć :/
P.S. Przy okazji ciekawostka. Jadąc miejskim autobusem, nagle zatrzymaliśmy się przy przydrożnym sklepie, a kierowca jakby nigdy nic wyszedł i po jakiś paru minutach wrócił z herbatą :D. Turkowie w ogóle nie zwrócili na to uwagi. W Polsce takie coś byłoby nie do pomyślenia. Ale my mamy rozkłady jazdy, przystanki (tu można zatrzymać autobus gdziekolwiek na ulicy, a te co są nie mają nazw) i czas pracy kierowcy, który w Turcji traktowany jest bardzo lekko :p.
![]() |
Tea break |
Komentarze
Prześlij komentarz