 |
Wiosenny Beskid Niski |
Wieje wiatr, szumią drzewa, słońce lekko przygrzewa, a w oddali słychać śmiech dzieci... Morze. Otwieram oczy i moja rzeczywistość zmienia się o 180 stopni. Leżę w parku zdrojowym w Rymanowie, a wokół mnie spaceruje mnóstwo ludzi. Na szczęście nie jestem sama. Razem ze mną jest czwórka pragnących przygód i świeżego, górskiego powietrza ludzi, których zmęczenie tak bardzo zmogło, że przespali dwie godziny na trawie ku zdziwieniu obecnych tam ludzi.
 |
Nie ma to jak pożywne śniadanie w uzdrowisku! |
 |
Nazwa tej góry zapamiętana na lata ;) |
Noc była krótka. W autobusie na ostatnim siedzeniu, kiedy z jednej strony ma się niewygodne okno, a z drugiej "niewygodną" koleżankę, nie można się wyspać. Wyruszyliśmy o 1.00, by koło 6.00 być w Iwoniczu Zdroju. Jest cicho i pięknie. Pośród XIX-wiecznej, drewnianej zabudowy jemy śniadanie. Niestety jest za wcześnie, żeby skorzystać z leczniczej wody. Ale to nic, nadrobimy w Rymanowie! Póki co, cieszę się ze swoich pierwszych lekcji, jak to orientować się w górach. Mapa i kompas to od teraz moi współtowarzysze podróży, a takie pojęcia jak azymut nie mają już dla mnie tajemnic (no może trochę;). Na moje szczęście wzięłam nieprzemakalne, górskie buty. Na moje nieszczęście są one nowe, dlatego wkrótce porobią mi się odciski, a droga przez krzaki, strumyki (i ogólnie tereny, gdzie pewnie ludzka stopa do tej pory nie stała), pozostawią "trochę" niemiłe wspomnienia.
 |
Łemkowskie cerkwisko |
Już pierwszego się zgubiliśmy. Kolega zboczył z trasy i planował pokonać z nami głęboki jar. Zaprotestowałam, mówiąc, że dalej nie idę. No i obeszło się bez tego! Gdy przyszła moja kolej, nie musieliśmy aż tak błądzić w lesie. Nadałam szybkie tempo. Powinnam bardziej cenić swoje siły, bo pod koniec dnia za to mi zabrakło energii. Wodę czerpaliśmy ze strumyków, a jedzenie gotowaliśmy sami. Gdybym nie spróbowała, nie wiedziałabym, że nawet na wyprawie "żarcie" może być smaczne.
 |
"Jeszcze trochę..." |
Noclegi mieliśmy dwa. Pierwszy na polu namiotowym w Wisłoczku. Pięknie spływający wodospad i możliwość zrzucenia plecaka sprawił, że
uśmiech znowu pojawił się na mojej twarzy. Drugi nocleg był niezaplanowany. Pierwszy raz spałam na dziko. Byle się schować przed ludźmi (dwie chatki leśnicze blisko nas), ale nie przed zwierzętami. W nocy nieskutecznie chciał nas odstraszyć samiec sarny, dając o sobie znać donośnym szczekaniem. Było strasznie zimno, więc i ognisko płonęło wysoko, szczęśliwie nie powodując strat w rosnących drzewach.
Piękne drewniane cerkwie i wszechobecny duch dawnej społeczności unosił się cały czas nad nami. Nieprawdopodobne, że te teraz wydawołoby się dziewicze tereny, były kiedyś mocno zamieszkane.
 |
Nowa cerkiew w Komańczy. Wcześniejsza spłonęła w 2006 r. |
Moją wycieczkę kończę sama. Jadę z Komańczy do Sanoka, ostatni raz w tym roku podziwiając polskie góry. W mieście robię sobie ucztę z porządnego obiadu i deseru. Niestety za długo, bo spóźniam się na autobus. Na szczęście nadjeżdża drugi, co chroni mnie przed całonocnym koczowaniem na dworcu. Ale z dotarcia do Warszawy nic z tego. Los musiał mi jeszcze zafundować zepsuty autobus. Ogólnie cztery nieprzespane noce pod rząd, odciski i ból pleców, ale wspomnienia na całe życie!
Komentarze
Prześlij komentarz