Droga drodze na Mazurach nierówna

    Idziemy przez las. Poprzez krzaki przedzierają się zawalone budynki. Ledwo je widać z drogi. Z góry w ogóle nie byłoby to możliwe, tak są zamaskowane. Moja koleżanka jest zadowolona, mimo że nie weszłyśmy do głównych kwater. Ledwo co wyszłyśmy zza zakrętu, podchodzi do nas strażnik i mówi "A bileciki?". Pamiętałam, że po drugiej stronie drogi też są nieogrodzone pozostałości bunkrów. 
   Wcześniej byłyśmy w Stadzie Ogierów w Kętrzynie, gdzie znajduje się najdłuższa stajnia w Europie. Jak jest mróz i pada, bez problemu można występować konie w środku. Potem wybrałyśmy się w 10 kilometrową trasę do Gierłoży. Myślałyśmy, że to "tylko" 6 km, niestety się przeliczyłyśmy. 
  Po obejściu ruin zatrzymujemy się na przystanku na drugie śniadanie: suche płatki. Spotykamy backpackersa  z zagranicy, który od 40 minut czeka na autobus. Wybijamy mu z głowy czekanie, bo w tych stronach w wakacje autobus jeździ dwa razy dziennie. 
  Dzień wcześniej zwiedzałyśmy Reszel z zamkiem biskupów warmińskich i Św. Lipkę, która po przemalowaniu na czerwono jest swoją dawną karykaturą. Jednak warto tu przyjechać, by wysłuchać dźwięku organów. Polonez Ogińskiego - poezja! Można naprawdę się wzruszyć słuchając i wpatrując się w poruszane figurki aniołów.
  Ostatniego dnia idziemy na kajaki. Sylwia jest osobą dość puszystą, dlatego przy próbie wejścia do kajaka, cały się chybocze. Wypływamy na środek jeziora, mimo że Sylwia nie umie pływać. Mówię jej "Sylwa, tylko się nie ruszaj, bo jesteś trochę jak ta bojka!", "Ale strasznie kołysze", "To chyba ta kaczka nam fale robi" - przedrzeźniam ją. Idziemy brzegiem jeziora do Źródełka Miłości, prawdziwego na Mazurach. Po drodze jemy prawdziwą pizzę z podgrzybkami, które Sylwii strasznie smakują. Mijamy amfiteatr i ekomarinę. Boże, jak tu pięknie! Czemu ja wcześniej tego nie dostrzegałam?!
  Na koniec dnia bierzemy rowery i jedziemy na moją plażę. Sylwia za nisko ustawia siodełko, w efekcie czego cały czas zsuwa się do tyłu i podjazdy pod górkę są dla niej męczarnią. Nie daje rady i podprowadza rower, a ja spokojnie jadę obok niej.  "Nie wiedziałam, że te mazury są tak cholernie górzyste!", a ja nie wiedziałam, że można myśleć o wyprawie rowerowej nie będąc wprawionym w jeździe terenowej. W życiu nie wyszłaby nam niedoszła wycieczka. Jak wracamy, z Sylwii pot leje się strumieniami.
  Na koniec, jako wisienkę na trocie, zostawiłam moją miejscowość pełną tajemnic i zagadek, np. tunelem łączącym ruiny zamku z kościołem i starym folwarkiem w Schwarzwaldzie, masowym grobem, grodziskiem Galindów, zabytową VII-wieczną świątynią czy dworkiem wraz z parkiem. Odżywają wspomnienia, kiedy to wspinałam się po tych ruinach, kiedy nie rosło tu ani jedno drzewo, gdzie chodziłam na ryby, a zimą na sanki. Dla Sylwii nawet te krzaczory mają urok.
  Wieczorem popijamy piwo i oglądamy filmy, bo jutro czeka nas kolejny dzień pełen wrażeń. Trzeba odpocząć, bo znając siebie znowu narzucę zabójcze tempo dla nóg ;).

Komentarze

Popularne posty