Nie ważne gdzie jedziesz, ważne jak... - Konya

     Ostatni weekend listopada w Turcji spędziłam w Konyi. Swoją popularność miasto zawdzięcza Mevlanie - poecie, mistykowi i teologowi islamskiemu, założycielowi znanego Zakonu Tańczących Derwiszy, bo któż nie kojarzy  muzyki tureckiej z wirującymi panami w sukienkach (no oprócz Harkana ;p).
     Do zwiedzenia jest Muzeum Mevlany, z jego grobowcem i szkatułą z włosami Mahometa, z której ulatnia się specyficzny zapach. Między innymi dlatego jest to jedno z miejsc pielgrzymkowych muzułmanów. Miasto religijne i bardzo konserwatywne, w porównaniu z Antalyą. Nie ma klubów, a picie alkoholu na ulicy jest zabronione (na szczęście nie jego kupno). Poza Zielonym Grobowcem do zobaczenia jest kilka innych meczetów. To co rzuciło mi się w oczy po przyjechaniu to porządek. Antalya jest zaniedbana, a wszystkie jej ulice i budynki niemal identyczne.
Konya by night
     Do Konyi pojechaliśmy stopem. Zamiast kierować się najpierw wybrzeżem, pojechaliśmy do Isparty (bo tak polecił nam przyjaciel Oguza). Ze złapaniem pierwszego stopa nie było problemu. W Isparcie zaczęło się robić zimno. Ale na szczęscie zatrzymała się jakaś babka (w czapce i kożuchu), która nie przestała mówić przez całą drogę. Zostawiła nas w mieścinie nad jakimś jeziorem, przy którym Śniardwy może się schować. I zaczęły się schody... Tak to już bywa z autostopem. Raz z górki, raz pod górkę. W końcu zatrzymała się śmiesznie mała ciężarówka. Były tylko dwa miejsca, a nas czterech. Musiałam siedzieć na kolanach Oguza, a Ola na kolanach Jary. Miało być 90 km, a koniec końców w tej ciężarówce spędziliśmy ponad cztery godziny... To było jedno z najdziwniejszych doświadczeń w moim życiu. Ciężarówka zabrała nas szutrową drogą w tureckie góry. Jak był jakiś stromy podjazd, myślałam, że stoczymy się w dół - ledwo jechała do przodu. Wolałam się nie rozglądać na boki, żeby nie nabawić się lęku wysokości. W pewnym momencie wypadł kluczyk ze stacyjki, ale samochód nadal jechał :p. Zaczęłam się bać, że facet może chcieć nas wywieźć gdzieś w głąb Turcji, ale jedyny Turek, który był z nami uspokajał mnie "Spoko, to dobry człowiek." Jak zjeżdżaliśmy z górki, kierowca co chwila włączał i wyłączał hamulec (pewnie z buta byłoby szybciej). Jak wysiadłam, tak mi się śmiać chciało, ale też odetchnęłam z ulgą. A już szczególnie chłopacy :p. Za to kolejnym stopem był niebieski van. Niebieski, bo zapalił nam światła z tyłu, rozłożyliśmy się na poduszkach i drzemaliśmy po tej "morderczej" przeprawie przez góry. Jak to Ola powiedziała "W skrajności w skrajność". Oj tak...
     W Konyi mieliśmy nocować u przyjaciela Oguza. Pospacerowaliśmy sobie trochę po mieście. Mohammet był naszym przewodnikiem. Pokazał nam najważniejsze miejsca. Wszystkie znajdują się w centrum. Potem poszliśmy na sziszę, ale było tak strasznie zimno, że po jakiejś pół godzinie pojechaliśmy do jego mieszkania.
     Mieszkanie okazało się studenckie. Było tam chyba z pięć facetów. Kupiliśmy piwo i jako, że nie mogliśmy imprezować na zewnątrz, urządziliśmy popijawę w domu :p. Ktoś przyniósł jakieś zioło i ogólnie wieczór ten pamiętam przez mgłę fajek i muzykę z youtube'a.
Zielony Grobowiec - miejsce pochówku Mevlany
     Następnego dnia odwiedziliśmy Muzeum Mevlany. Potem postanowiliśmy wrócić do Antalyi tą drogą, którą planowaliśmy przyjechać na początku. Pierwszym stopem była ciężarówka. Na drugiego musieliśmy trochę poczekać, nawet chcieliśmy się rozdzielić, ale udało nam się zabrać jednym wozem do jakiegoś skrzyżowania. Tam złapaliśmy stopa, który podwiózł nas aż do Meltem, po drodze zatrzymując się na obowiązkową herbatkę. I tak mi minął ten weekend...

Słońce i Antalya!

Komentarze

Popularne posty