Pożegnanie z Turcją

    Ostatnie dni w Turcji spędziłam na plaży. Spacerowałam tam kiedy akurat nie padało, bo naprzemienne, co drugi tydzień, zmieniała się pogoda. Zima na wybrzeżu tureckim jest strasznie deszczowa i wietrzna. I taka była w zeszłym roku. W jednym tygodniu lało, w drugim było ładnie. W trakcie ulew, ulice zamieniały się w rzekę, bo w Antalyi nie ma studzienek kanalizacyjnych. Było też strasznie zimno. Co jest śmieszne - w domu bardziej niż na zewnątrz, bo w Antalyi nie mają grzejników na stałe. Musiałam się ratować elektrycznym, który pobierał masę prądu, ale kaszel po Stambule i Sylwestrze jeszcze nie odpuszczał, więc to była konieczność. Już pal licho opłaty! I tak kiedy mogłam przykrywałam się dwoma kocami :/.
     Plaża w Antalyi. W sezonie zimowym opustoszała. Knajpki były pozamykane, przebieralnie schowane, a na parkietach hulał wiatr, nie ludzie. Nie miałam praktycznie zajęć i nikomu nie chciało się już podróżować. Każdy myślał już tylko o powrocie do domu. Ja też i to bardzo! Tęskniłam za polską kuchnią, za jazdą konną, za moimi znajomymi i rodziną. By nie myśleć tylko o tym jak bardzo chcę wracać - leżałam na plaży i wpatrywałam się w morze. 
     Egzaminy. Dwóch nie miałam. Niemiecki był tylko formalnością - poszłam, napisałam, zdałam. Dwie prezentacje na zaliczenie z innych przedmiotów. Z tureckiego się wypisałam. Jedynym, na który poszłam i się trochę uczyłam było "Wprowadzenie do biznesu". Dla mnie był prosty, ale niektórzy mieli problem ze specjalistycznym, angielskim słownictwem. Czeszce Andrei musiałam tłumaczyć pytanie :P. Zdałam oczywiście śpiewająco.
     Ostatni tydzień. Spotkania i pożegnania. Ostatni dzień z Merve, moim buddiem, kiedy poszłyśmy do Oceanarium. Ponoć znajduje się tu najdłuższy tunel w Europie, gdzie możemy podziwiać przepływające płaszczki i inne podmorskie zwierzęta. Miejsce ok, choć wg Słowaczki niczym nie zachwyca. No ale ona porównała to miejsce z oceanarium w Barcelonie, więc gdybym i je widziała, pewnie bym się z nią zgodziła. Poza tym spotkania, spotkania.... Ostatni obiad z Erasmusami z Kaleici i obietnica ponownych odwiedzin. Ostatnia impreza i dwukrotna interwencja policji. Powrót piechotą z miejskiego amfiteatru późną nocą. Pożegnalna impreza z Polkami, po której z łóżka nie mogłam wstać normalnie następnego dnia. Ostatni lunch, ostatni lahmacun, ostatnia wizyta w Aisec office i spotkanie z Dilek... 
      No i ostatni dzień. Lało. Ale zaczął się ładnie. Byłam umówiona z Ferah, przyjaciółką z niemieckiego, na Starym Mieście. Pochodziłyśmy przez chwilę, kupiłam jeszcze parę pamiątek i pokazała mi swoją "społeczność". W Antalyi jest jeden kościół ewangelicki, którego Ferah jest aktywnym członkiem. Międzynarodowe towarzystwo - była i Niemka, i Litwinka, ja Polka, no a Ferah jest z Azerbejdżanu. Kiedy popijałyśmy czekoladę, akurat się rozpadało. Ferah nie chciała iść, ale ja musiałam, bo przecież nie byłam jeszcze spakowana (na ostatnią chwilę wszystko, wiem, wiem). Dali nam więc jakiś parasol i życzyli udanego powrotu :P. Mogę tylko tyle powiedzieć, że jak wróciłam do Selcuka, to byłam cała mokra. Ferah opuściła mnie przy przystanku. Pamiętam jak ją uściskałam. I pamiętam to uczucie kiedy krople deszczu uderzały mnie w twarz, a ja wykrzyknęłam "Ferah, nawet nie wiesz jak już chcę wrócić do domu!". W oddali uderzył piorun.
      Całą noc nie spałam, a wylot miałam o 7.00. Wstałam przed 4.00. Wiatr tak walił w okna, że co chwila musiałam wstawać, żeby je zamknąć. Bałam się, że przez tą wichurę nie wylecę. Wtedy bałam się też, że z tą torbą nawet nie dojdę na przystanek. Ale jakoś się udało. Czekało już tam parę osób. Za chwilę podjechał autobus. I się przeraziłam. Boże jak ja tam wejdę! Środkowe drzwi po sufit załadowane walizami. Nie dałam rady. Spróbowałam więc w pierwszych. Uff, co za ulga....... Jakoś weszłam i zdołałam wepchnąć też walizkę. Autobus zatrzymał się jeszcze trzy razy. Za trzecim razem już nie wziął wszystkich. Staliśmy ściśnięci jak sardynki, albo gorzej, dlatego już na żadnym przystanku się nie zatrzymał. Patrzyłam się na ludzi, krzyczących i machających za nami i się cieszyłam, jakie to miałam szczęście. Kierowca gdzieś dzwonił, może po dodatkowy autobus, ale myślę, że nic nie wskórał. Jeden autobus na lotnisko co dwie godziny. No comment....
     Pan przy bramkach życzył mi wszystkiego dobrego. Uśmiechnięty przepuścił mnie przez kontrolę, postawił pieczątkę na wizie, a ja patrząc na to obiecywałam sobie - kiedyś tu wrócę. To samo przyrzekłam sobie będąc już w powietrzu i ostatni raz patrząc na Antalyę - "Wrócę tu. Na pewno." W Turcji zostawiłam wspaniałych znajomych. Decydowałam się też na rzeczy, o które bym siebie nie podejrzewała - autostop najbardziej. Tyle wspomnień. Dobrze, że one zostaną ze mną na zawsze. Güle güle Türkiye!


Komentarze

Popularne posty