W rosyjskiej głuszy
Przyszła sobota i nasz drugi event, który tak "pracowicie" przez tydzień omawialiśmy. Rosjanki kazały się nam spotkać o 10.00 przy jednej ze stacji metra. Tam wsiedliśmy do busa, który wywiózł nas poza miasto. Wysiedliśmy przy ruchliwej drodze i skręciliśmy w boczną ulicę prowadzącą w las. Po jakiś 20 minutach przeszliśmy przez most podwieszony dad rzeką niczym Amazonką w dżungli. (Przy okazji - w Rosji zupełnie inaczej postrzegane są odległości i czas. 30 - minutowe dojście do jakiegoś miejsca, to dla nich krótko. Na pewno ze względu na duże przestrzenie kraju. Taka ciekawostka.) Przez rozwalającą się bramę weszliśmy na teren idealnie socjalistycznego hotelu - sanatorium. Ja chyba się przeniosłam w czasie.
Tam zostaliśmy zaprowadzeni do pokoi, dano nam żarcie i czekaliśmy na resztę. Ogólnie znowu nie rozpracowano godzin, bo wiele osób nie miało co robić, w tym ja. Po przygotowaniu stoisk i próbach scenowych, przyszli pierwsi kuracjusze. Stoisko Polski, jak zawsze miało spore wzięcie. Dobrze radziły sobie też Chiny ze swoją tradycyjną chińską herbatką. Andres, nasz projektowy błazen, wygłupiał się na środku sali wprawiając w radość miejscowe dzieci.
![]() |
Smile! :) |
Przyszła kolej na odgrywanie scenek. Na początek poszły stereotypy. Polegało to na odegraniu typowej scenki rodzinnej (mama i tata, dzieci), włączając w to krajowe komunały. Polski obiad jak zwykle był za słony, matka jak zwykle stała przy garach, a ojciec jak zwykle siedział i nic nie robił. Do tego narzekające i nieposłuszne dzieci. Miało to na celu rozwianie tych stereotypów, ale koniec końców wydaję mi się, że tylko je utrwaliły.
![]() |
Taniec wprost z Brazylii |
Wróciłam z Manuelą zmęczona, ale szczęśliwa. Podobało mi się bardziej niż tydzień temu.
Komentarze
Prześlij komentarz