Wyjazd w Alpy! Pierwszy i nie ostatni
Zimy w tym roku nie było i w sumie tylko 2 razy byłam na G4W, więc w związku z niedosytem jazdy na nartach pojechałam w tym roku pierwszy raz w Alpy. I się zakochałam. Warunki Mrągowo a tam jak niebo i ziemia.
Byłam w Chamrousse, koło Grenoble. W 1968 miała tu miejsce olimpiada, a w samym ośrodku przeprowadzono 6 konkurencji zjazdów na nartach, tylko o tym dowiedziałam się dopiero na miejscu. Wyjazd był w piątek, a trasa wiodła przez Niemcy i Szwajcarię. Na miejscu biuro zawaliło zakwaterowanie. Moja ekipa była ostatnia do kwaterunku, w związku z czym czekaliśmy 2 godz w autokarze, będąc już na miejscu, zamiast od razu po przybyciu rozdysponować klucze, a nie przewozić ich z apartamentu do apartamentu. Tak się zaczął początek kłopotów organizatora, z którym następnym razem na pewno nie pojadę.
Sama miejscowość podzielona jest na trzy, pod względem wysokości: Chamrousse 1700, 1750 i 1650. My mieszkaliśmy w tym pierwszym, która była znana jako wioska polska, jako że stanowiliśmy tu zdecydowaną większość (cały czas się zapominało, że jest się za granicą). Nie było tu bankomatu, a trawkę można było łatwiej dostać niż zwykłe fajki. Mieliśmy też basen, z którego niestety nie skorzystaliśmy, było 5 sklepów sportowych i jeden spożywczy, i zaledwie dwie restauracje.
Karnet mieliśmy na 6 dni:
Pierwszy dzień....
.... i od razu załamka. Nieprzygotowane stoki i tragiczna (!) pogoda. Mgła, że końca kijka nie widziałam; śnieżyca, tworząca nieprzejezdne dla moich nart zaspy i ten wiatr, który mroził skutecznie nasz zapał do jazdy. Trasy nie były ratrakowane, najpewniej ze względu na właśnie taką pogodę. No, ale przecież to pierwszy dzień. I chyba wychodząc z tego założenia mój brat zabierał mnie na najbardziej czerwone trasy. Wywaliłam się tego dnia chyba 6 razy (co mnie potem zdziwiło, że tak mało), ale dużo czasu zabierało mi wykopanie nart ze śniegu. Wypiąć je też było trudno. Nie tylko ja byłam taką "ofiarą pogody". W końcu postanowiłam, żeby każdy jeździł swoimi trasami i zostałam na tych niebieskich, co mi bardzo odpowiadało. Za to mój brat z kolegą postanowili dostać się na sam szczyt. Kolega tak tracił orientację, że dobrze, że nie stoczył się w dół stoku. Oczywiście na górze się pogubili, a Przemek zdesperowany (mówił, że widział kogoś z maską z "Krzyku"), nawet zagadał obsługę krzeseł, czy nie mógłby wrócić wyciągiem na dół. Oczywiście nie mógł, bo przepisy. A dzień skończył się powitaniem Francji: imprezą i najlepszym winem jakie piłam, to właśnie tego dnia: z 2001 roku, za "tylko" 25 euro, ale smak nie do opisania.
Drugi dzień
Powoli zaczęły się wyłaniać z chmur góry, nasz widok balkonowy, co nastrajało optymistycznie. Pogoda już była lepsza, dzięki czemu pracownicy mogli wyratrakować w nocy stoki. Tyle napadało śniegu, że główną ulicę w dół wyciągu mój brat przejechał na desce, a zaparkowane wzdłuż drogi samochody były tak ośnieżone, że żartowaliśmy, iż można by z nich zjechać. Tego dnia postanowiłam nadal wdrażać się w jazdę po Alpach na niebieskich trasach. Mgła ciągle kłębiła się wokół nas, to zasłaniając, to odsłaniając stoki, ale jeździło się super.
Trzeci dzień
Są góry! W końcu je było widać. Mojego kolegę dopadła jednak bolączka brzucha (czyżby te trzy pizze trzy dni pod rząd?) i cały dzień pauzował w pokoju. Ja tego dnia pierwszy raz pojechałam do gondolki i wjechałam na sam szczyt - Le Croix de Chamrousse 2250 m. n.p.m.. Było pięknie. Od tego dnia byłam tam codziennie, a najbardziej podobała mi się trasa do trzech jeziorek położonych w dolince wokół pięknie ośnieżonych gór. Tylko jadąc tam za pierwszym razem o mało co sobie kolana nie skręciłam, bo przez przypadek wkopałam się w czarną trasę. Ale dałam radę, zjechałam w dół i się zachwyciłam widokiem, więc warto było. I już następnym razem częściej spoglądałam na mapę. Wieczorem zafundowali nam koncert z Cheebą (sąsiadem z autokaru) i Grubsonem.
Czwarty dzień
W końcu słońce i czyste niebo z rana przygotowało nam piękne warunki zjazdowe. Wzięliśmy tego dnia udział w zawodach Orientating, gdzie trzeba było jeździć z punku do punktu i wykonywać poszczególne zadania. Czasami był śmiech, czasami było ciężko, ale wyników i tak już nigdy nie poznamy. Zajęło nam to praktycznie cały dzień. Wieczorem był stand up Rucińskiego.
Piąty dzień
Tego dnia były najlepsze widoki do zdjęć. Chmury utrzymywały się tylko na dole, a u góry byliśmy ponad nimi. Piękne słońce i gorąc, co mogło mylić tych na dole, którzy jeździli w obłokach. Wielu freeridowców zdecydowało się na podbój okolicznych gór i niekrępujący zjazd w puchu. Restauracja na szczycie też w końcu była otwarta, z czego skorzystaliśmy. Tylko jak raz się tam usiadło, nie chciało się z powrotem zjeżdżać. Tego i następnego dnia jeździłam praktycznie tylko po czerwonych trasach. Miałam też zderzenie ze snowboardzistą. Wpadł na mnie centralnie z tyłu podcinając narty, ale na szczęście nic się stało. Fajnie, że pomógł mi wstać :).
![]() |
Dolna stacja gondolek |
![]() |
Na szczycie |
![]() |
Le Croix de Chamrousse - już wiemy gdzie jest ;) |
![]() |
Eksploratorzy poza szlakiem |
![]() |
Dolne stacje toną w chmurach, a na górze słońce |
![]() |
Doliny w obłokach |
![]() |
Nadchodzi... |
Szósty dzień
Najpiękniejsza pogoda. Zero chmur i cały czas słońce. Temperatura plusowa utrzymywała się nawet na górze (podobno 7 st), a na dole była plucha. I dobrze, że podczas tych sześciu dni mieliśmy taką różnorodność pogodową: od chwil, kiedy czujesz, że zamarzasz do tych, kiedy masz wrażenie, że się topisz w tej kurtce. Cisnęliśmy tego dnia mocno, od otwarcia do zamknięcia wyciągów. Ja już nie dawałam rady wytrzymałościowo. Kolana mnie strasznie bolały. Czułam skutki zjazdu na czarną, uderzenia snowboardzisty i ciągłego trawersowania: tego charakterystycznego zsuwania się, który tylko ja potrafię (postanowienie za rok: nauczyć się techniki. Koniecznie!). Dlatego jadąc tego dnia czerwoną, od trzech dni nie ratrakowaną, nierówną i cały czas wykonując skręty, moje kolano odmówiło współpracy i wkopałam się znowu pood górkę, na szczęście tym razem zdołałam złączyć narty, dzięki czemu nie rozjechały mi się (co jest dla mnie najbardziej bolesne). Ale uwalniałam się z tej zaspy ok. 15 min, dlatego zjechałam na dół (kolejny mój błąd, to gapienie się za siebie podczas jazdy w dół, czy ktoś nie nadjeżdża, kurna, jakoś nie miałam już zaufania do ludzi :/). I tak po wjechaniu przesiedziałam 1,5 godz w restauracji, podziwiając widok i korzystając z neta, o którego tu było ciężko (zaliczyłam tygodniowy odwyk, całkiem przyjemny:). Wieczorem organizator zgotował nam niezły 6-minutowy pokaz fajerwerków.
![]() |
Cel - zjazd w dół i podjazd na górę |
![]() |
Biało i słonecznie |
![]() |
Samotność w górach |
![]() |
Chamrousse i Grenoble |
![]() |
Śniegu po kolana |
![]() |
Freeride |
Powrót trwał znowu dwa dni, tą samą trasą. Organizator znowu zawalił przy wyjeździe. Odjazd miał być o 12.00, a był o 14.30. Na szczęście ekipa chłopaków urządziła nam najlepszy koncert tego wyjazdu, zorganizowany na toaletach, czym przez chwilę umilili nam czekanie.
![]() |
Les Toiletties |
Chciałabym pojechać za rok, bo jak się dużo na miejscu nie wydaje kasy, a jedzenie zabiera się z Polski, to taki wyjazd wcale nie musi wyjść drogo, jak wszyscy sądzą. A warto! Wrażenia niezapomniane.
Komentarze
Prześlij komentarz