8 miesięcy!!!!!! Tyle musiało minąć, abym znowu napisała posta. Działo się, począwszy od powrotu, długiej zimy, magisterki, wyjazdów, szkoleń, wakacji..... Będę sukcesywnie nadrabiać zaległości, bo czas spędzony w Turcji już dawno się skończył i czekają nowe doświadczenia.
Hostel był blisko placu Taksim, głównego punktu komunikacyjnego w Stambule. Właściciel w ciągu roku wynajmował pokoje studentom - erasmusom, a w wakacje backpackersom. Tylko dwa pokoje były udostępniane osobom z zewnątrz, w tym mnie. Dobrze mieć znajomych, dzięki tureckim kontaktom pozwolono mi spać te cztery noce za darmo.
Przyszliśmy do hostelu, ale zaraz postanowiłam przejść się ulicą Istiklal - "polami elizejskimi" Stambułu, miejscem, gdzie trzeba być i się pokazać. Caner wyszedł wcześniej, więc początkowo myślałam, że będę sama. Nie byłam jednak. Po paru minutach podszedł do mnie jakiś facet. "Masz ogień?" pyta. Powiedziałam, że nie, ale oczywiście była to tylko tania zaczepka. Mówił, że jest z Malty, ale nie potrafił dobrze powiedzieć słowa po angielsku, a potem zaczął kręcić, że jego ojciec jest dyplomatą z Włoch (akurat!). Próby zbywania gościa na nic się zdawały. Na szczęście uratował mnie Heja z dziewczyną, którzy szli z naprzeciwka. Dobry traf chciał, że też wyszli się przejść. A mój nowy "znajomy" zniknął nagle gdzieś w tłumie... Wróciłam do hostelu i resztę wieczora spędziłam integrując się z mieszkańcami.
Nie zrażona jednak tym dziwnym spotkaniem, wybrałam się następnego dnia zwiedzać miasto, a dokładniej historyczne centrum Stambułu. Niestety, pogoda przygotowała mi niespodziankę w postaci cienkiej warstwy śniegu. Nie byłam w ogóle przygotowana na zimę w Turcji, nie miałam ze sobą ciepłej kurtki ani kozaków. Zapobiegliwie wzięłam rękawiczki i szalik, ale raczej z myślą, że będę ich potrzebowała w Berlinie, a nie w Turcji. Na początek nie było tak źle. Założyłam dwie pary bluzek, ciepły sweter (pożyczony od Turczynki) i kurtkę deszczową. Jednak w ciągu dnia śniegu zamiast ubywać przybywało, więc po chwili było mi zimno. Najbardziej w stopy, bo miałam tylko letnie adidasy.
Ale byłam twarda. Najpierw poszłam do Haghia Sophii, dawnego Kościoła Mądrości Bożej, uważanego za niedościgniony wzór architektoniczny pierwszego tysiąclecia. Z zewnątrz słusznie niektórzy zauważyli, że wygląda jak "wielka żaba", środek natomiast... oszołomił mnie swoim ogromem. Było dosyć ciemno, ale i tak złoto lśniło wokół mnie. Mogłam tylko sobie wyobrazić jak to wyglądało dawniej, kiedy cesarz Konstancjusz II po zakończeniu prac nad budową wykrzyknął "Salomonie! Prześcignąłem cię!". Po zdobyciu miasta przez Turków w 1453, kościół przekształcono na meczet, dobudowano minarety, a chrześcijańskie freski zatynkowano. Dzisiaj świątynia pełni funkcję muzeum. Po wejściu moją uwagę zwróciła ogromna kopuła, nisko wiszące żyrandole i osiem medalionów z arabską kaligrafią. Idąc na galerię, po wyślizganych kamieniach, myślę jak tą drogą wjeżdżały kiedyś arabskie konie. Na górze można podziwiać zachowane mozaiki bizantyjskie, z których najbardziej znaną jest Deesis, czyli Modlitwa przedstawiająca Chrystusa pomiędzy Matką Boską a św. Janem Chrzcicielem.
 |
Ołtarz widziany z galerii - miejsca Cesarzowej |
Po wyjściu na zewnątrz, miałam wrażenie, że śnieg padał jeszcze gęściej. Przedarłam się przez plac, by jak najszybciej znaleźć dach nad głową i tak trafiłam do Cystern. Cysterny Bazylikowe zostały wybudowane w VI wieku i służyły jako zbiorniki wodne dla mieszkańców. Na mnie wywarły niesamowite wrażenie! Jest to wielka komnata wsparta na 336 kolumnach o niezwykłej akustyce i oświetleniu. Zewsząd słychać skapującą wodę, od której odbija się wątłe światło, a ludzie krążą tu jak duchy w półmroku. Aż trudno uwierzyć, że przez tyle lat było tu składowisko odpadów.
 |
Wątłe światło, krople wody... |
 |
... kolumny pogrążone w półmroku |
Na ten dzień nie mogłam sobie odmówić pójścia jeszcze to Błękitnego Meczetu. Miał być konkurencją dla Hagii Sophii, ale choć imponujący, moim zdaniem nie zdołał jej przyćmić. Jego cechą charakterystyczną jest 6 minaretów. Po wejściu na dziedziniec, wzrok kieruje od razu do góry na harmonijnie ułożone kopuły. Pięknie się komponują z delikatnie przyprószonym, białym śniegiem. Ale dlaczego błękitny? Nazwa wzięła się od udekorowania wnętrza niebieskimi kaflami z Izniku. W środku jest jasno i przytulnie. Choć na chwilę mogłam zdjąć przemoknięte buty. Moje stopy grzał miękki i czysty dywan, mokre buty trzymałam w danej mi reklamówce. Aż nie chciało się wychodzić na zewnątrz i zakładać ich z powrotem.
 |
Błękitny meczet |
 |
Błękitna kopuła |
Była jeszcze młoda godzina, a ja tak bardzo chciałam pójść i zobaczyć osławiony Wielki Bazar, że jeszcze na koniec postanowiłam zagłębić się w wąskie, stambulskie uliczki u odnaleźć jedno z najstarszych targowisk świata. Popełniłam jednak jeden, duży błąd. Nie wzięłam mapy. Stambulskich ulic, zaułków, ślepych uliczek jest tak wiele i są tak wąskie, że nie sposób ich wszystkich oznaczyć. Nie sporządzono jeszcze żadnej, znanej mi dokładnej mapy Stambułu. Jak spytałam się właściciela hostelu - Heję, o to żeby pokazał mi na mapie miejsce, gdzie jesteśmy, nie był w stanie tego zrobić. Powód? Prosty. Ulica ta nie była oznaczona, jak i wiele innych w ścisłym centrum. Ja o tym nie pomyślałam. Na początku byłam przekonana, że idę w dobrym kierunku, jednak po 20 minutach szukania już wiedziałam, że się zgubiłam. Odpuściłam więc Grand Bazar i zdesperowana zaczęłam szukać wyjścia z tego gąszczu budynków, co było równie trudne. Idąc na oślep, kierowałam się na południe. Obok mnie przechodzili faceci, czasami oglądali się za mną, ale nie mogłam tracić zimnej krwi. Zdjęcia robiłam ukradkiem i szybko, coby nikogo nie zdenerwować. W końcu wypadłam na plac przed mostem Galata. Okazało się, że szłam w odwrotną stronę, na północ. Może to i lepiej. Wsiadłam w pierwszy tramwaj i wróciłam do hostelu wziąć tabletki przeciwgrypowe, wysuszyć ubrania i zaszyć się pod kołdrą.
 |
Sama, w takich warunkach, w 18 milionowym mieście |
Komentarze
Prześlij komentarz